Skaryfikacja, czyli celowe formowanie blizn na ciele, nie jest - jak niektórym może się wydawać - wytworem "zepsutej kultury zachodu". Wbrew pozorom, praktyka ta sięga korzeniami do czasów neolitu i początków cywilizacji. Stoją za nią przesłanki tak estetyczne, jak religijne i społeczne. Od wieków w Australii, Amazonii oraz zachodniej Afryce, zdobienie ciała bliznami uznawane było za element ceremonii inicjacji młodych mężczyzn oraz kobiet. Poprzez obcowanie z bólem i otrzymywanie charakterystycznego dla plemienia wzoru, zyskiwali w grupie nową tożsamość. W niektórych kulturach chłopcom wycinano wzory ich ojców. Wiele młodych dziewcząt poddawano skaryfikacji na twarzy czy piersiach aby ich rany były widocznym świadectwem dojrzałości do podjęcia funkcji rodzicielskich, znoszenia trudów porodu i wychowania dziecka.
Większość plemion północnej Ghany, używała również skaryfikacji do celów medycznych. Powszechnie wierzono tam, że choroby biorą swój początek w "zepsutej krwi", a odpowiednie nacinanie skóry przez szamana i aplikowanie na rany konkretnego lekarstwa (głównie w postaci łajna), przyczyni się do szybkiego wyzdrowienia. Równolegle obok tych funkcji, skaryfikacja posiadała kontekst militarny. Wobec małej widoczności tatuaży na ciemnej skórze, afrykańscy wojownicy aby się wyróżnić wycinali na niej konkretne wzory oznaczające ich pochodzenie, ale także odniesione zwycięstwa i porażki. Rodzaj tego typu stygmatyzacji praktykowany był równolegle w wielu kulturach, które w swojej pierwotnej fazie tężyznę fizyczną uważały za najważniejszy wyznacznik dobrego lidera.
Rany na zamówienie
Choć od opisywanych czasów kontekst kulturowy i motywacja stojąca za nacinaniem skóry wielokrotnie się zmieniała, nie zawsze udaje nam się uciec od własnych korzeni. Przykładem niech będzie kontrowersyjny raper Popek, który na własne życzenie - publikując przy tym całą operację w internecie - poddał się zabiegowi skaryfikacji na twarzy. Krew lała się z łuku brwiowego Popka, ale ten już po kilku dniach pokazał się dumnie w mediach ze szramą przypominającą draśnięcie przez smoka.
Podobne historie pamięta Robert Cieślak, tatuażysta z łódzkiego studia ZOOL. - Właściwie po 18-stu latach pracy nic nie powinno mnie już dziwić, ale do tej pory z rozbawieniem wspominam przypadek chłopaka, który tak bardzo chciał być chuliganem, że aby zrobić wrażenie na kolegach zdecydował się wyciąć na ciele blizny, przypominające te odniesione w ulicznych bójkach - opowiada.
Jeśli chodzi o intencje przyświecające klientom, którzy decydują się na wykonanie skaryfikacji, Cieślak mówi z rozbrajającą szczerością - Nie jestem psychologiem ani nie pracuję w Miami Ink. Do salonu nikt mi się nie przychodzi spowiadać, motywacje to dla ludzi prywatna sprawa. Owszem, czasem zdarza się, że zaproponuję zmianę strony estetycznej wzoru i wtedy ktoś opowie historię - a to, że urodziło się dziecko, a to, że ukochana - ale generalnie nie chcą się odsłaniać - mówi.
Wyciąć czy wypalić?
Bez względu na to, jaki cel nam przyświeca, musimy pamiętać o jednym - skaryfikacja to bardzo inwazyjny zabieg. W zależności od obranej metody, jej rezultaty mogą być bardzo różne. A metod jest wiele: od cięcia skalpelem, poprzez używanie ciekłego azotu i zamrażanie naskórka, aż po wypalanie.
Zdecydowanie najbezpieczniejszą - jeśli możemy w tym kontekście użyć podobnego słowa - jest metoda elektrokoagulacji, polegająca na tym, że prąd wysokiej częstotliwości przepływa przez specjalny nóż elektryczny dając ciepło, które ścina białko tkankowe oraz zamyka poprzecinane naczynia krwionośne skóry, tkanki podskórnej i błon śluzowych.
W przeciwieństwie do nacinania skalpelem, nie mamy tutaj do czynienia z otwartą raną. Skóra goi się na zasadzie cyklu pooparzeniowego. - Klient sam decyduje jaki efekt chce osiągnąć. W zależności od zabiegu może to być blizna zanikowa (wgłębienie w skórze), albo bliznowiec (odkształcenie), występujący wtedy, gdy tnie się skalpelem. Jeśli ktoś chce mieć skaryfikacje, ale nie wyglądać jak Indianin z Amazonii, powinien wybrać pierwsze rozwiązanie - radzi Robert Cieślak.
Choć w większości przypadków podczas wycinania naskórka klienci otrzymują znieczulenie miejscowe, niektórzy podczas kolejnych skaryfikacji decydują się od niego odstąpić, zdając się na samą adrenalinę oraz wydzielanie przez organizm endorfiny. Z pewnością część rytuałów plemiennych, wiążących okaleczanie z transem religijnym, polegała właśnie na wprowadzeniu osoby w stan szoku endorfinowego, któremu towarzyszy uczucie błogości i oderwania od świata.
Normalni ludzie
Oczywiście nie każdy, kto przychodzi do salonu po bliznę, to przepojony mistycyzmem członek niszowej subkultury. Wbrew nadal popularnemu stereotypowi, po tatuaże i skaryfikacje w dużej mierze przychodzą "normalni" ludzie. - Rzadko mam do czynienia z "tatoofreakami". W większości moi klienci to mężczyźni w wieku 20-40 lat, dobrze sytuowani, ale zdarzają się też kobiety, które na skórze wycinają sobie jakiś graficzny motyw - opowiada właściciel łódzkiego salonu. Naturalnie, tak jak w każdej kwestii, także w skaryfikacji zdarza się pójść "o jeden most za daleko". Nie trudno np. znaleźć w sieci zdjęcie zgrabnej dziewczyny, która niemal na pół brzucha postanowiła sobie wyciąć… godło narodowe.
Jeśli chodzi o wzory, eksperci są jednak zgodni. Nie należy bowiem mylić skaryfikacji z tatuowaniem, które odbywa się innymi metodami. Ze względów technicznych motywy graficzne muszą być bowiem na ciele znacznie uproszczone. Oprócz prostych wzorów zwierzęcych, zgodnie z genezą tej praktyki, najczęściej wycina się abstrakcyjne figury, układając je w geometryczną kompozycję blizn. Te z kolei, w zależności od głębokości i rozmiaru, goją się od trzech tygodni do miesiąca. W tym czasie szczególnie powinniśmy dbać o higienę, przemywając rany wodą utlenioną i regularnie zmieniając opatrunki.
Reakcja społeczeństwa
Pomimo tego, że cena skaryfikacji nie różni się wiele od tatuażu i zaczyna się z granicach 150-200 zł, w Polsce jest to praktyka nadal stosunkowo mało popularna. Salon w większym mieście wykonuje średnio kilka takich zabiegów miesięcznie i raczej nie ma z tego wielkich zysków. Niemniej jednak tolerancja społeczna na tego typu modyfikacje ciała z roku na rok rośnie.
Jeszcze niedawno kojarzyliśmy tatuowanie się z więzienną subkulturą git-ludzi, dziś za sprawą odnoszących sukces gwiazd popkultury, tatuaż stał się synonimem życiowego luzu i oryginalnego stylu. Nie powinien nas jednak dziwić fakt, że zdecydowana większość pytanych będzie widziała w dobrowolnym okaleczaniu się rzecz nie do zaakceptowania. O ile tatuaże można przy dzisiejszej technice usunąć, z blizną zostajemy na całe życie. Choć w pogoni za oryginalnością ludzie uciekają się do coraz bardziej radykalnych kroków, warto się dwa razy zastanowić zanim położymy się pod nóż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz