Jedną z najdziwniejszych rzeczy w życiu jest to,że będzie ono
parło do przodu ,ślepe i nieświadome nawet gdy nasz prywatny świat - nasza mała wykrojona przestrzeń jest niszczona przez kataklizmy, a nawet się rozpada.
Jednego dnia masz rodziców, następnego jesteś sierotą. Dzisiaj znasz swoje miejsce i wiesz dokąd zmierzasz jutro błąkasz się po pustkowiu. A słońce nadal wschodzi,chmury płyną po niebie,ludzie chodzą na zakupy, woda szumi w rurach,żaluzje w oknach wędrują w górę i w dół. To właśnie wtedy uświadamiasz sobie,że w tym wszystkim w życiu, w tym nieubłaganym mechaniźmie istnienia nie chodzi wcale o ciebie.
Ono wcale się z tobą nie liczy. Życie będzie się toczyło dalej nawet kiedy przejdziesz ha drugą stronę. Nawet po twojej śmierci.
wtorek, 21 lipca 2015
Life
środa, 15 lipca 2015
Skaryfikacja - blizny na własne życzenie
Skaryfikacja, czyli celowe formowanie blizn na ciele, nie jest - jak niektórym może się wydawać - wytworem "zepsutej kultury zachodu". Wbrew pozorom, praktyka ta sięga korzeniami do czasów neolitu i początków cywilizacji. Stoją za nią przesłanki tak estetyczne, jak religijne i społeczne. Od wieków w Australii, Amazonii oraz zachodniej Afryce, zdobienie ciała bliznami uznawane było za element ceremonii inicjacji młodych mężczyzn oraz kobiet. Poprzez obcowanie z bólem i otrzymywanie charakterystycznego dla plemienia wzoru, zyskiwali w grupie nową tożsamość. W niektórych kulturach chłopcom wycinano wzory ich ojców. Wiele młodych dziewcząt poddawano skaryfikacji na twarzy czy piersiach aby ich rany były widocznym świadectwem dojrzałości do podjęcia funkcji rodzicielskich, znoszenia trudów porodu i wychowania dziecka.
Większość plemion północnej Ghany, używała również skaryfikacji do celów medycznych. Powszechnie wierzono tam, że choroby biorą swój początek w "zepsutej krwi", a odpowiednie nacinanie skóry przez szamana i aplikowanie na rany konkretnego lekarstwa (głównie w postaci łajna), przyczyni się do szybkiego wyzdrowienia. Równolegle obok tych funkcji, skaryfikacja posiadała kontekst militarny. Wobec małej widoczności tatuaży na ciemnej skórze, afrykańscy wojownicy aby się wyróżnić wycinali na niej konkretne wzory oznaczające ich pochodzenie, ale także odniesione zwycięstwa i porażki. Rodzaj tego typu stygmatyzacji praktykowany był równolegle w wielu kulturach, które w swojej pierwotnej fazie tężyznę fizyczną uważały za najważniejszy wyznacznik dobrego lidera.
Rany na zamówienie
Choć od opisywanych czasów kontekst kulturowy i motywacja stojąca za nacinaniem skóry wielokrotnie się zmieniała, nie zawsze udaje nam się uciec od własnych korzeni. Przykładem niech będzie kontrowersyjny raper Popek, który na własne życzenie - publikując przy tym całą operację w internecie - poddał się zabiegowi skaryfikacji na twarzy. Krew lała się z łuku brwiowego Popka, ale ten już po kilku dniach pokazał się dumnie w mediach ze szramą przypominającą draśnięcie przez smoka.
Podobne historie pamięta Robert Cieślak, tatuażysta z łódzkiego studia ZOOL. - Właściwie po 18-stu latach pracy nic nie powinno mnie już dziwić, ale do tej pory z rozbawieniem wspominam przypadek chłopaka, który tak bardzo chciał być chuliganem, że aby zrobić wrażenie na kolegach zdecydował się wyciąć na ciele blizny, przypominające te odniesione w ulicznych bójkach - opowiada.
Jeśli chodzi o intencje przyświecające klientom, którzy decydują się na wykonanie skaryfikacji, Cieślak mówi z rozbrajającą szczerością - Nie jestem psychologiem ani nie pracuję w Miami Ink. Do salonu nikt mi się nie przychodzi spowiadać, motywacje to dla ludzi prywatna sprawa. Owszem, czasem zdarza się, że zaproponuję zmianę strony estetycznej wzoru i wtedy ktoś opowie historię - a to, że urodziło się dziecko, a to, że ukochana - ale generalnie nie chcą się odsłaniać - mówi.
Wyciąć czy wypalić?
Bez względu na to, jaki cel nam przyświeca, musimy pamiętać o jednym - skaryfikacja to bardzo inwazyjny zabieg. W zależności od obranej metody, jej rezultaty mogą być bardzo różne. A metod jest wiele: od cięcia skalpelem, poprzez używanie ciekłego azotu i zamrażanie naskórka, aż po wypalanie.
Zdecydowanie najbezpieczniejszą - jeśli możemy w tym kontekście użyć podobnego słowa - jest metoda elektrokoagulacji, polegająca na tym, że prąd wysokiej częstotliwości przepływa przez specjalny nóż elektryczny dając ciepło, które ścina białko tkankowe oraz zamyka poprzecinane naczynia krwionośne skóry, tkanki podskórnej i błon śluzowych.
W przeciwieństwie do nacinania skalpelem, nie mamy tutaj do czynienia z otwartą raną. Skóra goi się na zasadzie cyklu pooparzeniowego. - Klient sam decyduje jaki efekt chce osiągnąć. W zależności od zabiegu może to być blizna zanikowa (wgłębienie w skórze), albo bliznowiec (odkształcenie), występujący wtedy, gdy tnie się skalpelem. Jeśli ktoś chce mieć skaryfikacje, ale nie wyglądać jak Indianin z Amazonii, powinien wybrać pierwsze rozwiązanie - radzi Robert Cieślak.
Choć w większości przypadków podczas wycinania naskórka klienci otrzymują znieczulenie miejscowe, niektórzy podczas kolejnych skaryfikacji decydują się od niego odstąpić, zdając się na samą adrenalinę oraz wydzielanie przez organizm endorfiny. Z pewnością część rytuałów plemiennych, wiążących okaleczanie z transem religijnym, polegała właśnie na wprowadzeniu osoby w stan szoku endorfinowego, któremu towarzyszy uczucie błogości i oderwania od świata.
Normalni ludzie
Oczywiście nie każdy, kto przychodzi do salonu po bliznę, to przepojony mistycyzmem członek niszowej subkultury. Wbrew nadal popularnemu stereotypowi, po tatuaże i skaryfikacje w dużej mierze przychodzą "normalni" ludzie. - Rzadko mam do czynienia z "tatoofreakami". W większości moi klienci to mężczyźni w wieku 20-40 lat, dobrze sytuowani, ale zdarzają się też kobiety, które na skórze wycinają sobie jakiś graficzny motyw - opowiada właściciel łódzkiego salonu. Naturalnie, tak jak w każdej kwestii, także w skaryfikacji zdarza się pójść "o jeden most za daleko". Nie trudno np. znaleźć w sieci zdjęcie zgrabnej dziewczyny, która niemal na pół brzucha postanowiła sobie wyciąć… godło narodowe.
Jeśli chodzi o wzory, eksperci są jednak zgodni. Nie należy bowiem mylić skaryfikacji z tatuowaniem, które odbywa się innymi metodami. Ze względów technicznych motywy graficzne muszą być bowiem na ciele znacznie uproszczone. Oprócz prostych wzorów zwierzęcych, zgodnie z genezą tej praktyki, najczęściej wycina się abstrakcyjne figury, układając je w geometryczną kompozycję blizn. Te z kolei, w zależności od głębokości i rozmiaru, goją się od trzech tygodni do miesiąca. W tym czasie szczególnie powinniśmy dbać o higienę, przemywając rany wodą utlenioną i regularnie zmieniając opatrunki.
Reakcja społeczeństwa
Pomimo tego, że cena skaryfikacji nie różni się wiele od tatuażu i zaczyna się z granicach 150-200 zł, w Polsce jest to praktyka nadal stosunkowo mało popularna. Salon w większym mieście wykonuje średnio kilka takich zabiegów miesięcznie i raczej nie ma z tego wielkich zysków. Niemniej jednak tolerancja społeczna na tego typu modyfikacje ciała z roku na rok rośnie.
Jeszcze niedawno kojarzyliśmy tatuowanie się z więzienną subkulturą git-ludzi, dziś za sprawą odnoszących sukces gwiazd popkultury, tatuaż stał się synonimem życiowego luzu i oryginalnego stylu. Nie powinien nas jednak dziwić fakt, że zdecydowana większość pytanych będzie widziała w dobrowolnym okaleczaniu się rzecz nie do zaakceptowania. O ile tatuaże można przy dzisiejszej technice usunąć, z blizną zostajemy na całe życie. Choć w pogoni za oryginalnością ludzie uciekają się do coraz bardziej radykalnych kroków, warto się dwa razy zastanowić zanim położymy się pod nóż.
wtorek, 14 lipca 2015
Wszystko co powinneś wiedzieć, robiąc sobie tatuaż.
#1. TATUAŻ JEST NA CAŁE ŻYCIE
Niby oczywista oczywistość, ale nawet Johnny Depp o tym zapomniał, kiedy tatuował sobie imię VINONA na ramieniu czy innym pośladku. To chyba najgorsze, co można zrobić – uwierzyć, że osoba, z którą jesteś dziś, będzie już na całe życie…
Depp był w o tyle komfortowej sytuacji, że z Vinony mógł zrobić Vino. Ale co na przykład z taką Natalią? Albo Olgą? Mariuszem? Zbigniewem?
Ludzie zbyt łatwo ulegają modzie. A później mnożą się kolejki do wypalania tribali, Marlenek i kolorowych motylków na dupie. Sęk w tym, że tatuażu nigdy do końca się nie pozbędziesz. Wypalanie to koszt rzędu 200-300 zł za sesję. Na efekty czekasz od 3 do 7 miesięcy. Czasami wystarczą trzy sesje. Czasami dwanaście to za mało. Zwłaszcza, jeśli tatuaż jest kolorowy. Anyway, ślad i tak zostaje. Możesz więc chodzić, jak wyprany w perwolu, ewentualnie pokryć starą dziarę nową. I nic więcej nie zrobisz, Bożenko. Więc zastanów się raz jeszcze. Nadal chcesz mieć swojego „Stefana” na cycku?
#2. TATUOWANIE BOLI
Nie, nie jak ukłucie komara. To jest kilkugodzinny, permanentny rozkurw receptorów. Jeśli nie jesteś odporny na ból i mdlejesz przy zastrzyku, odpuść.
Intensyfikacja bólu zależy od miejsca, w którym tatuujesz. Łatwiej jest na udzie czy brzuchu, gdzie mamy więcej tkanki tłuszczowej, trudniej na kostce, kręgosłupie czy żebrach, gdzie warstwa skóry jest cienka, a tym samym ból sięga zenitu.
Moje dziaranie na kostce trwało niecałą godzinę. Pogryzłam wtedy swojemu chłopakowi rękę do krwi.
Dwa dni temu przez prawie cztery godziny Maya tatuowała mi żebra. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie spodziewałam się odruchów wymiotnych i gryzienia własnego nadgarstka tylko po to, żeby przenieść źródło bólu gdzieś indziej i zrobić mały mindfuck własnemu mózgowi.
Jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłam tak potwornego bólu. Nawet wtedy, kiedy przejechał po mnie samochód i rozpierdolił mi nogę na prawie-pół. Nie wiem. Chyba tylko poród bez znieczulenia i amputacja na żywca mogą być gorsze.
Jeśli nie jesteś na to gotowy (a nigdy nie będziesz), odpuść.
#3. TATUOWANIE TO SZTUKA
Taka inna forma malarstwa. Czy grafiki użytkowej. Dobry tatuator to dobry rysownik.
Każdy z nich ma swój styl. W Warszawie, jeśli chcesz proste linie i geometryczne wzory, idziesz do Krisa. Jak chcesz zajebiście zrobiony motyw zwierzęcy, uderzasz do Grześka z Azazela albo Luka lub Mai z Art Force Tattoo. Jest też Najgorsze Studio w Mieście i Caffeine, ale ich wtajemniczonym nie muszę przedstawiać.
Generalnie chodzi o to, żeby wzór, który chcesz zrobić, dopasować do odpowiedniego artysty. Jak ktoś ma komiksową kreskę, to Ci nie pierdolnie naturalistycznego tygrysa na całe plecy. Zanim wybierzesz tatuatora, przejrzyj dokładnie jego prace i zastanów się, się czy będzie w stanie zrobić dokładnie to, czego oczekujesz. Nie kieruj się opiniami innych, słuchaj własnej intuicji. Ja tak zrobiłam i nie żałuję. Znajomi polecali Panasa albo Igora. Wybrałam Mayę i dziś wiem, że nie mogłam trafić lepiej. Mój koliber jest arcydziełem. Zdechnę z tym ptakiem na żebrach i jestem z tego dumna.
#4. NA DOBRY TATUAŻ TRZEBA CZEKAĆ
Większość renomowanych tatuatorów w Polsce jest tak obłożonych robotą, że trzeba liczyć się z oczekiwaniem na dziarę od 3 do nawet 12 miesięcy. Oczywiście, możesz iść do pani Krysi ze „Studia Pirsingu i Tatuarzu Krystyna”, tylko potem nie dziw się, że Twój lew na łopatce wygląda jak morświn na wierzbie.
No chyba, że Twój tatuator właśnie przyleciał do Polski, nie gawarisz po naszemu, tylko po ruski i angielksi, generalnie nikt go nie zna, więc też nie ma do niego zaufania. Ja tak miałam z Mayą. Zobaczyłam jej prace, przepadłam na amen, a potem zadzwoniłam, żeby umówić się na dziaranie. Kiedy usłyszałam, że pierwszy wolny termin ma za dwa tygodnie, najpierw była euforia, a potem panika. No bo jak to tak? Wolna? To znaczy, że albo chujowo dziara, albo chujowo dziara. Postanowiłam z nią pogadać.
#5. POZNAJ TATUATORA SWEGO
Zanim zdecydujesz się, u kogo robić tatuaż, najpierw poznaj człowieka. Idź, porozmawiaj z nim, powiedz, jaki masz pomysł, zobacz, czy on to czuje. Jeśli nie, odpuść. Jeśli tak, pogódź się z faktem, że Twój wzór prawdopodobnie nigdy nie będzie w 100% taki, jak go sobie wymyśliłeś. Dobry tatuator jest jak dobry fryzjer gej – wie lepiej od Ciebie, czego potrzebujesz.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby dać sobie narzucić czyjś koncept. Chodzi o to, żeby zaufać człowiekowi, który ma większe doświadczenie niż Ty. Jeśli tatuator mówi Ci, że ciemniejsze kolory będą wyglądać lepiej, zaufaj mu. Jeśli mówi, że zrobi to odrobinę inaczej, niż zakładałeś, zaufaj mu. To artysta, nie malarz ścienny Wiesiek. Z całym szacunkiem dla Wieśków, ale…
Zaufaj mu.
Ja miałam problem, żeby całkowicie oddać się w ręce Mai. Ale urzekła mnie swoją wiedzą, profesjonalizmem, klimatem seksownej, wydziaranej dupy. I suma summarum, zrobiła mi z żeber jesień średniowiecza. Nie mogło być lepiej.
#6. CEŃ TATUATORA SWEGO
Jak chcesz motylka nad tyłkiem za pińcet złotych, idź do Pani Krysi.
Jak chcesz tatuaż z prawdziwego zdarzenia, idź do artysty i wydaj kasę taką, jaką musiałbyś zapłacić za średniej jakości obraz ścienny.
W Warszawie jedna sesja (6-8h) to koszt rzędu 1000-1400 PLNów. W innych miastach może ze dwie stówy taniej. Biorąc pod uwagę, że tatuaż zostaje z Tobą 4ever, nie ma się nad czym zastanawiać.
#7. BĄDŹ PEWNY
Jeśli o ból trzewi przyprawiają Cię teksty z cyklu „jak ty z tym będziesz wyglądać na starość?”, nie idź i nie tatuuj się. Jeśli obawiasz się wirusa HIV, tężca, żółtaczki, kup sobie zestaw małego chemika, ale nie tatuuj się. Jeśli chodzenie w folii spożywczej i smarowanie się 5 razy dziennie maścią Cię przerasta, nie dziaraj. Zawsze, gdy czujesz, że robisz coś wbrew sobie – odpuść.
MAŁA RADA DLA TYCH PO DRUGIEJ STRONIE MOCY
Nie tatuujesz się? Nie lubisz tego? Nie podoba Ci się malowanie własnego ciała? Żyj i daj żyć innym. Uszanuj to, że są na tym świecie ludzie, którzy świadomie wybrali wzór, miejsce, czas i symbolikę. Przespali się z pomysłem. Przemyśleli i z pełną świadomością poszli raz na zawsze zmienić swoje ciało. Nie pytaj ich „na co ci ten tatuaż„.
Inteligentni ludzie nie lubią głupich pytań.